23 lipca 2014

Sylvia Plath - "Prezent urodzinowy"

Taki wiersz to chyba najlepszy prezent na 24 urodziny :)




Co jest za tą zasłoną, czy to jest brzydkie czy piękne?
To migocze, czy ma piersi, czy jest skończone?

Jestem pewna, że jest wyjątkowe, jestem pewna, że tego właśnie chcę.
Kiedy cichnę przy gotowaniu, czuję jak patrzy, czuję jak myśli:

"Czy to ta, dla której istnieję,
Czy to jest ta wybranka, z podbitymi oczami i blizną?

Odmierzając mąkę, odsypująca jej nadmiar,
Wszystko według zasad, zasad, zasad.

Czy dla niej będzie zwiastowanie?
Mój Boże, pusty śmiech!"

Ale ono migocze, nie przygasa, i myślę, że mnie pragnie.
Nie obrażę się, jeśli to są kości do gry, albo perłowy guzik.

I tak nie chcę zbyt wiele dostać w tym roku.
W końcu, żyję tylko przez przypadek.

W tym czasie mogłabym się z łatwością zabić na tysiące sposobów.
A teraz są te zasłony, migoczące jak firanki,

Przeźroczyste jedwabie styczniowego okna,
Białe jak pościel niemowlęcia, błyszczące martwym oddechem.

O kości słoniowa!

Tam musi być kieł słonia, widmo kolumny.
Czy nie widzisz, że nie dbam o to, co to jest.

Czy nie możesz mi tego dać?
Nie wstydź się - nie szkodzi, jeśli jest małe.

Nie bądź przykry, jestem gotowa na wszystko.
Usiądźmy przy tym, po obu stronach, podziwiając lśnienie,

Błysk, jego lustrzaną różnorodność.
Zjedzmy przy nim naszą ostatnią wieczerzę, jak szpitalny posiłęk.

Wiem czemu mi go nie dasz.
Jesteś przerażony,

Świat podniesie się w krzyku, a z nim twoja głowa,
Wypukła, spiżowa, antyczna tarcza.

Prawdziwy cud dla twoich prawnuków,
Nie bój się to nie tak.

Ja tylko wezmę to i odejdę cicho na bok.
Nawet nie usłyszysz, jak to otwieram, żadnego szelestu papieru,

Żadnych spadających wstążek, żadnego krzyku na koniec.
Nie sądzę, żebyś wierzył w tę moją dyskrecję.

Gdybyś tylko wiedział, jak zasłony codziennie dławiły życie we mnie.
Dla ciebie są samą przejrzystością, czystym powietrzem.

Na Boga, chmury są jak wełna.
Całe armie. Są tlenkiem węgla.

Słodko, słodko wdycham go,
Wypełniając żyły niewidzialnym, milionami

Możliwych pyłków, co odliczają lata mego życia.
Ubrałeś się na srebrno z tej okazji. O maszyno do liczenia -

Czy nie potrafisz czegoś pominąć, pominąć w całości?
Musisz stemplować każdy strzęp purpurą,

Musisz zabijać co tylko się da?
Jest tylko jedna rzecz, której pragnę dzisiaj i tylko ty możesz dać mi ją.

Stoi przy moim oknie, wielka jak niebo.
Dyszy w moich prześcieradłach, w zimnym martwym wnętrzu,

Gdzie rozlana, krzepnie, sztywnieje jak historia.
Nie pozwól, by szło z ust do ust, bo zanim dotrze do mnie całość,

Skończę sześćdziesiąt lat i nie zdążę tego użyć.

Tylko opuść zasłonę, zasłonę zasłonę.
Gdyby tam była śmierć,

Podziwiałabym jej doniosły ciężar, jej niezmienne oczy.
Wiedziałabym, że nie żartujesz.

I byłaby w tym szlachetność, to byłyby urodziny.
I nóż, co zamiast ciąć, wnika

Czysty i niewinny jak płacz dziecka,
I wszechświat obsuwa się z mego boku.