Wisława Szymborska - Literacka Nagroda Nobla 1996
Wisława Szymborska otrzymała Nagrodę Nobla za „poezję, która
z ironiczna precyzją pozwala historycznemu i biologicznemu kontekstowi ukazać
się we fragmentach ludzkiej rzeczywistości”.
Wisława Szymborska urodziła się 2 lipca 1923 r. w Bninie
koło Poznania (obecnie części Kórnika), jej rodzicami byli Wincenty Szymborski
(1870 – 1936) – zarządca zakopiańskich dóbr hrabiego Zamoyskiego (tuż przed
urodzeniem córki został przeniesiony do Kórnika w celu uporządkowania
tamtejszych spraw finansowych) i Anna Maria z d. Rottermund (1890 – 1960).
Nasza polska laureatka Nagrody Nobla po ciężkiej chorobie zmarła 1 lutego 2012
r.
Od roku 1924 rodzina Szymborskich mieszkała w Toruniu,
następnie od 1929 lub 1931 w Krakowie przy ul. Radziwiłłowskiej; Wisława
uczęszczała tam początkowo do Szkoły Powszechnej im. Józefy Joteyko przy ul.
Podwale 6, następnie, od września 1935 r., do Gimnazjum Sióstr Urszulanek przy
ul. Starowiślnej 3-5. Po wybuchu II wojny światowej kontynuowała naukę na
tajnych kompletach, a od roku 1943 zaczęła pracować jako urzędniczka na kolei,
by uniknąć wywiezienia na roboty do Rzeszy. W tym też czasie po raz pierwszy
wykonała ilustracje do książki (podręcznik języka angielskiego „First steps in
English” Jana Stanisławskiego) i zaczęła pisywać opowiadania oraz – z rzadka –
wiersze. Od roku 1945 brała udział w życiu literackim Krakowa; wg wspomnień
poetki – największe wrażenie wywarł na niej Czesław Miłosz. W tymże roku
podjęła studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim, by następnie
przenieść się na socjologię. Studiów jednak nie ukończyła, ze względu na trudną
sytuację materialną.
Pierwsze utwory poetyckie opublikowała w krakowskim
„Dzienniku Polskim”, następnie w „Walce” i „Pokoleniu”. W tych czasach
Szymborska była związana ze środowiskiem akceptującym socjalistyczną
rzeczywistość. W latach 1947-1948 była sekretarzem dwutygodnika oświatowego
„Świetlica Krakowska” – między innymi – zajmowała się ilustracjami do książek.
W kwietniu 1948 r. wyszła za mąż za poetę Adama Włodka. Nowożeńcy zamieszkali w
krakowskiej „kolonii literatów” przy ul. Krupniczej. Niepowtarzalny klimat tego
środowiska miał inspirujący wpływ na twórczość poetki. Z mężem rozwiodła się w
roku 1954.
W 1949 roku pierwszy tomik wierszy Szymborskiej „Wiersze”
(wg innych źródeł „Szycie sztandarów”) nie został przyjęty do druku, gdyż „nie
spełniał wymagań socjalistycznych”. Debiutem książkowym został wydany w roku
1952 tomik wierszy „Dlatego żyjemy” z wierszami m.in. „Młodzieży budującej Nową
Hutę” czy „Lenin”. Szymborska została przyjęta do Związku Literatów Polskich.
Była członkiem PZPR do 1966. W 1953 r. podpisała się pod wspólną rezolucją grupy
członków krakowskiego oddziału ZKP, potępiającą duchownych – skazanych w
procesie księży – z kurii krakowskiej. Już w 1957 r. Szymborska nawiązała
kontakty z paryską „Kulturą” i Jerzym Giedroyciem. W 1964 r. znalazła się wśród
sygnatariuszy sfałszowanego przez władze protestu potępiającego Radio Wolna
Europa za nagłośnienie Listu 34. W 1975 r. podpisała protestacyjny List 59, w
którym czołowi polscy intelektualiści protestowali przeciwko zmianom w
konstytucji, wprowadzającym zapis o kierowniczej roli PZPR i wiecznym sojuszu z
ZSRR.
Wisława Szymborska jest nierozerwalnie związana z Krakowem i
wielokrotnie podkreślała swoje przywiązanie do tego miasta. W latach 1953 –
1981 była członkiem redakcji „Życia Literackiego”, gdzie od 1968 roku
prowadziła stałą rubrykę „Lektury nadobowiązkowe”, które zostały później
opublikowane także w formie książkowej. W latach 1981 – 1983 wchodziła w skład
zespołu redakcyjnego krakowskiego miesięcznika „Pismo”.
Wiersze Szymborskiej to unikalna liryka o głębokiej
refleksji, intelektualna, zawierająca często wyraźny podtekst filozoficzny. Jej
twórczość charakteryzuje precyzja słowa, lapidarność, częste posługiwanie się
ironią, paradoksem, przekorą lub żartobliwym dystansem w celu uwypuklenia
głębokich treści. Autorka często porusza tematy o charakterze moralistycznym i
rozważa egzystencjalną sytuację człowieka jako jednostki i zbiorowości
ludzkiej.
Uhonorowana Nagrodą Goethego w 1991 r., a później także
Nagrodą Herdera (1995 r.). Orędownikiem poezji Szymborskiej w Niemczech jest
Karl Dedecius – tłumacz literatury polskiej. W 2001 r. otrzymała dyplom
honorowego członka Amerykańskiej Akademii Sztuki i Literatury.
W 1996 roku Komitet Noblowski, przyznając Nagrodę Nobla w
dziedzinie literatury, w uzasadnieniu nagrody napisał:
„za poezję, która z ironiczną precyzją pozwala historycznemu
i biologicznemu kontekstowi ukazać się we fragmentach ludzkiej rzeczywistości”.
Fragment laudacji wygłoszonej przez Birgitt Trotzig:
„Wasza Królewska Mość, Wasze Królewskie Wysokości, Panie i
Panowie (…) jak mamy żyć ze zdradą, obniżeniem wartości, dezintegracją wielkich
utopii? Zadajemy sobie teraz to pytanie, patrząc w przyszłość, w rok 2000. Jak
mamy żyć po wielkim rozczarowaniu? Jakimi środkami możemy odnaleźć wartości?
Jaką drogą dojść do prawdziwej koncepcji życia? Koncepcji, która już nie
ulegnie zniszczeniu.
W Wisławie Szymborskiej Szwedzka Akademia chce uhonorować
przedstawicielkę niezwykłej czystości i siły poetyckiego spojrzenia. Poezji
jako odpowiedzi na życie, sposobu na życie, pracy nad słowem jako myślą i
wrażliwością.
Wiersze Wisławy Szymborskiej to perfekcja słowa, wysoce
wycyzelowane obrazy, myślowe allegro ma non troppo, jak nazywa się jeden z jej
wierszy. Jednak ciemność, której nie ulegają one bezpośrednio, wyczuwa się w
nich tak, jak ruch krwi pod skórą.”
WISŁAWA SZYMBORSKA – ODCZYT NOBLOWSKI
Poeta i świat
„Podobno w przemówieniu pierwsze zdanie jest zawsze
najtrudniejsze. A więc mam je już poza sobą… Ale czuję, że i następne zdania
będą trudne, trzecie, szóste, dziesiąte, aż do ostatniego, ponieważ mam mówić o
poezji. Na ten temat wypowiadałam się rzadko, prawie wcale. I zawsze
towarzyszyło mi przekonanie, że nie robię tego najlepiej. Dlatego mój odczyt
nie będzie zbyt długi. Wszelka niedoskonałość lżejsza jest do zniesienia, jeśli
podaje się ja w małych dawkach.
Dzisiejszy poeta jest sceptyczny i podejrzliwy nawet – a
może przede wszystkim – wobec samego siebie. Z niechęcią oświadcza publicznie,
że jest poetą – jakby się tego trochę wstydził. Ale w naszej krzykliwej epoce
dużo łatwiej przyznać się do własnych wad, jeżeli tylko prezentują się
efektownie, a dużo trudniej do zalet, bo są głębiej ukryte, i w które samemu
nie do końca się wierzy… W różnych ankietach czy rozmowach z przypadkowymi
ludźmi, kiedy poecie już koniecznie wypada określić swoje zajęcie, podaje on
ogólnikowe „literat” albo wymienia nazwę dodatkowo wykonywanej pracy.
Wiadomość, że maja do czynienia z poetą, przyjmowana jest
przez urzędników czy współpasażerów autobusu z lekkim niedowierzaniem i
zaniepokojeniem. Przypuszczam, że i filozof budzi podobne zakłopotanie. Jest
jednak w lepszym położeniu, bo najczęściej ma możność ozdobienia swojej
profesji jakimś tytułem naukowym. Profesor filozofii – to brzmi już dużo
poważniej.
Nie ma jednak profesorów poezji. To by przecież znaczyło, że
jest to zatrudnienie wymagające specjalistycznych studiów, regularnie zdawanych
egzaminów, rozpraw teoretycznych wzbogaconych bibliografią i odnośnikami, a
wreszcie uroczyście otrzymywanych dyplomów. A to z kolei oznaczałoby, że po to,
żeby zostać poetą, nie wystarczą kartki papieru zapisane choćby najświetniejszymi
wierszami – konieczny jest i to przede wszystkim, jakiś papierek z pieczątką.
Przypomnijmy sobie, że na takiej właśnie podstawie skazano na zesłanie chlubę
poezji rosyjskiej, późniejszego Noblistę, Josifa Brodskiego. Uznano go za
„pasożyta”, ponieważ nie miał urzędowego zaświadczenia,że wolno mu być poetą…
Przed kilkoma laty miałam zaszczyt i radość poznać Go
osobiście. Zauważyłam, że on jeden, spośród znanych mi poetów, lubił mówić o
sobie „poeta”, wymawiał to słowo bez wewnętrznych oporów, z jakąś nawet
wyzywającą swobodą. Myślę, że to przez pamięć brutalnych upokorzeń, jakich
doznał w młodości.
W krajach szczęśliwszych, gdzie godność ludzka nie jest
naruszana tak łatwo, poeci pragną być oczywiście publikowani, czytani i
rozumiani, ale nie robią już nic albo bardzo niewiele, żeby na co dzień
wyróżniać się wśród innych ludzi. A jeszcze tak niedawno temu, w pierwszych
dziesięcioleciach naszego wieku, poeci lubili szokować wymyślnym strojem i
ekscentrycznym zachowaniem. Było to jednak zawsze widowisko na użytek
publiczny. Przychodziła chwila, kiedy poeta zamykał za sobą drzwi, zrzucał z
siebie te wszystkie peleryny, błyskotki i inne poetyczne akcesoria, i stawał w
ciszy, w oczekiwaniu na samego siebie, nad niezapisaną jeszcze kartką papieru.
Bo tak naprawdę tylko to się liczy.
Rzecz charakterystyczna. Produkuje się ciągle dużo
biograficznych filmów o wielkich uczonych i wielkich artystach. Zadaniem
ambitniejszych reżyserów jest wiarygodne przedstawienie procesu twórczego,
który w rezultacie prowadził do ważnych odkryć naukowych czy powstawania
najsłynniejszych dzieł sztuki. Można z jakim takim sukcesem ukazać pracę
niektórych uczonych: laboratoria, przeróżne przyrządy, mechanizmy wprowadzone w
ruch są zdolne przez pewien czas utrzymać uwagę widzów. Ponadto bardzo
dramatyczne bywają chwile niepewności czy powtarzany po raz tysiączny
eksperyment, z drobną tylko modyfikacją, przyniesie wreszcie spodziewany wynik.
Widowiskowe potrafią być filmy o malarzach – można odtworzyć
wszystkie fazy powstawania obrazu od początkowej kreski do ostatniego
dotknięcia pędzla. Filmy o kompozytorach wypełnia muzyka – od pierwszych
taktów, które twórca słyszy w sobie, aż do dojrzałej formy dzieła rozpisanego
na instrumenty. Wszystko to jest w dalszym ciągu naiwne i nic nie mówi o tym
dziwnym stanie ducha, zwanym popularnie natchnieniem, ale przynajmniej jest co
oglądać i jest czego słuchać.
Najgorzej z poetami. Ich praca jest beznadziejnie
niefotogeniczna. Człowiek siedzi przy stole albo leży na kanapie, wpatruje się
nieruchomym wzrokiem w ścianę albo w sufit, od czasu do czasu napisze siedem
wersów, z czego jeden po kwadransie skreśli, i znów upływa godzina, w której
nic się nie dzieje… Jaki widz wytrzymałby oglądanie czegoś takiego? Wspomniałam
o natchnieniu. Na pytanie, czym ono jest, jeśli jest, poeci współcześni dają
odpowiedzi wymijające. Nie dlatego, że nigdy nie odczuli dobrodziejstwa tego
wewnętrznego impulsu. Przyczyna jest inna. Niełatwo wyjaśnić komuś coś, czego
się samemu nie rozumie.
Ja także, pytana o to czasami, istotę rzeczy obchodzę z
daleka. Ale odpowiadam w sposób taki: natchnienie nie jest wyłącznym
przywilejem poetów czy artystów w ogólności. Jest, była, będzie zawsze pewna
grupa ludzi, których natchnienie nawiedza.
To ci wszyscy, którzy świadomie wybierają sobie pracę i
wykonują ją z zamiłowaniem i wyobraźnią. Bywają tacy lekarze, bywają tacy
pedagodzy, bywają tacy ogrodnicy i jeszcze setka innych zawodów. Ich praca może
być bezustanną przygodą, jeśli tylko potrafią w niej dostrzec coraz to nowe
wyzwania. Pomimo trudów i porażek, ich ciekawość nie stygnie. Z każdego
rozwiązanego zagadnienia wyfruwa im rój nowych pytań. Natchnienie, czymkolwiek
ono jest, rodzi się z bezustannego „nie wiem”.
Takich ludzi nie jest zbyt wielu. Większość mieszkańców tej
ziemi pracuje, żeby zdobyć środki utrzymania, pracuje, bo musi. To nie oni z
własnej pasji wybierają sobie pracę, to okoliczności życia wybierają za nich.
Praca nielubiana, praca, która nudzi, ceniona tylko dlatego, że nawet w tej
postaci nie dla wszystkich jest dostępna, to jedna z najcięższych ludzkich
niedoli. I nie zanosi się na to, żeby najbliższe stulecia przyniosły tutaj
jakąś szczęśliwa zmianę.
Wolno mi więc powiedzieć, że wprawdzie odbieram poetom
monopol na natchnienie, ale i tak umieszczam ich w nielicznej grupie wybrańców
losu. Tutaj jednak mogą się w słuchaczach zbudzić wątpliwości. Rozmaici
oprawcy, dyktatorzy, fanatycy, demagodzy walczący o władzę przy pomocy kilku
byle głośno wykrzykiwanych haseł także lubią swoją pracę i także wykonują ją z
gorliwą pomysłowością. No tak, ale oni „wiedzą”. Wiedzą, a to, co wiedzą,
wystarcza im raz na zawsze. Niczego ponad to nie są ciekawi, bo to mogłoby
osłabić siłę ich argumentów. A wszelka wiedza, która nie wyłania z siebie
nowych pytań, staje się w szybkim czasie martwą, traci temperaturę sprzyjającą
życiu. W najskrajniejszych przypadkach, o czym dobrze wiadomo z historii dawnej
i współczesnej, potrafi być nawet śmiertelnie groźna dla społeczeństw.
Dlatego tak wysoko
sobie cenię dwa małe słowa: „nie wiem”. Małe, ale mocno uskrzydlone.
Rozszerzające nam życie na obszary, które mieszczą się w nas samych i obszary,
w których zawieszona jest nasza nikła Ziemia. Gdyby Izaak Newton nie powiedział
sobie „nie wiem”, jabłka w ogródku mogłyby spadać na jego oczach jak grad, a on
w najlepszym razie schylałby się po nie i zjadał z apetytem. Gdyby moja
rodaczka Maria Skłodowska-Curie nie powiedziała sobie „nie wiem”, zostałaby
pewnie nauczycielką chemii na pensji dla panienek z dobrych domów i na tej –
skądinąd zacnej – pracy upłynęłoby jej życie. Ale powtarzała sobie „nie wiem” i
te właśnie słowa przywiodły ją, i to dwukrotnie, do Sztokholmu, gdzie ludzi o
duchu niespokojnym i wiecznie poszukującym nagradza się Nagrodą Nobla.
Poeta również, jeśli jest prawdziwym poetą, musi ciągle
powtarzać sobie „nie wiem”. Każdym utworem próbuje na to odpowiedzieć, ale
kiedy tylko postawi kropkę, już ogarnia go wahanie, już zaczyna sobie zdawać
sprawę, że jest to odpowiedź tymczasowa i absolutnie niewystarczająca. Więc
próbuje jeszcze raz i jeszcze raz, a potem te kolejne dowody jego
niezadowolenia z siebie historycy literatury zepną wielkim spinaczem i nazywać
będą „dorobkiem”…
Marzą mi się czasami sytuacje niemożliwe do
urzeczywistnienia. Wyobrażam sobie na przykład w swojej zuchwałości, że mam
okazję porozmawiania z Eklezjastą, autorem jakże przejmującego lamentu nad
marnością wszelkich ludzkich poczynań. Pokłoniłabym mu się bardzo nisko, bo to
przecież jeden z najważniejszych – przynajmniej dla mnie – poetów. Ale potem
pochwyciłabym go za rękę. „Nic nowego pod słońcem” – napisałeś, Eklezjasto. Ale
przecież Ty sam urodziłeś się nowy pod słońcem. A poemat, którego jesteś twórcą,
też jest nowy pod słońcem, bo przed Tobą nie napisał go nikt. I nowi pod
słońcem są wszyscy Twoi czytelnicy, bo ci, co żyli przed Tobą, czytać go
przecież nie mogli. Także i cyprys, w którego cieniu usiadłeś, nie rośnie tutaj
od początku świata. Dał mu początek jakiś cyprys inny, podobny do Twojego, ale
nie całkiem ten sam. I ponadto chciałabym Cię spytać, Eklezjasto, co nowego pod
słońcem zamierzasz teraz napisać. Czy coś, czym uzupełnisz jeszcze swoje myśli,
czy może masz pokusę niektórym z nich zaprzeczyć jednak? W swoim poprzednim
poemacie dostrzegłeś także i radość – cóż z tego, że przemijającą? Więc może o
niej będzie Twój nowy pod słońcem poemat? Czy masz już notatki, jakieś pierwsze
szkice? Nie powiesz chyba: „Napisałem wszystko, nie mam nic do dodania”. Tego
nie może powiedzieć żaden na świecie poeta, a co dopiero tak wielki jak Ty.
Świat, cokolwiek byśmy o nim pomyśleli zatrwożeni jego
ogromem i własną wobec niego bezsilnością, rozgoryczeni jego obojętnością na
poszczególne cierpienia – ludzi, zwierząt, a może i roślin, bo skąd pewność, że
rośliny są od cierpień wolne; cokolwiek byśmy pomyśleli o jego przestrzeniach
przeszywanych promieniowaniem gwiazd, gwiazd, wokół których zaczęto już
odkrywać jakieś planety, już martwe? jeszcze martwe? – nie wiadomo; cokolwiek
byśmy pomyśleli o tym bezmiernym teatrze, na który mamy wprawdzie bilet wstępu,
ale ważność tego biletu jest śmiesznie krótka, ograniczona dwiema stanowczymi
datami; cokolwiek jeszcze pomyślelibyśmy o tym świecie – jest on zadziwiający.
Ale w określeniu „zadziwiający” kryje się pewna logiczna
pułapka. Zadziwia nas przecież to, co odbiega od jakiejś znanej i powszechnie
uznanej normy, od jakiejś oczywistości, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Otóż
takiego oczywistego świata nie ma wcale. Nasze zadziwienie jest samoistne i nie
wynika z żadnych z czymkolwiek porównań. Zgoda, w mowie potocznej, która nie
zastanawia się nad każdym słowem, wszyscy używamy określeń: „zwykły świąt”,
„zwykle życie”, „zwykła kolej rzeczy”… Jednak w języku poezji, gdzie każde
słowo się waży, nic już zwyczajne i normalne nie jest. żaden kamień i żadna nad
nim chmura. żaden dzień i żadna po nim noc. A nade wszystko żadne niczyje na
tym świecie istnienie. Wygląda na to, że poeci będą mieli zawsze dużo do
roboty.”
Wisława Szymborska medal Noblowski przekazała Uniwersytetowi
Jagiellońskiemu.
Bohater wierszy Szymborskiej – „Żyje, więc się myli”:
znacząco zmodyfikowana zasada kartezjańskiego racjonalizmu – to punkt wyjścia
postawy poetki wobec świata i wobec sztuki. Tej ostatniej przypada według niej
pozornie tylko skromna i mała rola, dająca się porównać z tą, jaką na dworach
królewskich pełnił trefniś czy błazen, który miał przywilej nie tylko
rozweselenia, ale i mówienia najbardziej nawet gorzkiej prawdy. Stąd m.in. w
wierszach autorki „Stu pociech” tyle melancholijnego i wisielczego humoru,
ironii, dowcipu i głębszego znaczeniowo żartu przywodzących na myśl gryzącą
ironię wierszy Juliana Tuwima, groteskowe pomysły Konstantego I. Gałczyńskiego
czy też błyskotliwe aforyzmy Stanisława Jerzego Leca. Jak pisał jeden z
krytyków: „Precyzyjna w wyrazie, niezwykle komunikatywna, pełna smutnego
dowcipu poezja Wisławy Szymborskiej próbuje więc powiązać doświadczenia
współczesne z odwiecznymi pytaniami poetów, kunsztem wyrazu, smakiem, wyczuciem
stylu – pokonać próbuje człowiecze niepokoje”. Człowiek w tych utworach to
istota podległa prawom biologii i nieuchronnościom historii, bezbronna i
omylna, podlegająca wyobcowaniu i niespełnieniu, stale zagrożona w swych
ludzkich nadziejach, z trudem porozumiewająca się z innymi. Te złożone
filozoficznie i psychologicznie problemy podawane są w tych wierszach z wielką
emocjonalną dyskrecją i dystansem myśliciela ironicznie pobłażliwego wobec
człowieczych słabości, urojeń i uzurpacji świadomości subiektywnej.
Lapidarność, kunsztowność i wdzięk metafor, łączących w sobie urok igraszki
słownej i dowcipu z powagą, spowodowały wielką popularność czytelniczą w
Polsce, jak i w kilkunastu krajach świata, gdzie były tłumaczone.
Wisława Szymborska
stanowi fenomen i zagadkę: skromna, zamknięta, dyskretna i wyciszona
elektryzuje czytelników. Prostota jej wierszy skutecznie opiera się
objaśnieniom badaczy i bezbłędnie trafia w gust współczesnego odbiorcy. Poetka
nawiązuje kontakt z publicznością ponad głowami krytyków i bez pomocy mass
mediów, a jej wiersze rozchodzą się w nakładach równych powieściom popularnym.
Co decyduje o popularności Szymborskiej i jej sukcesie? Osobliwość stylu,
odrębność, wyłączność rozumiana jako warunek twórczej i egzystencjalnej niezależności.
Szymborska nie utożsamiała się nigdy z żadnym kierunkiem poetyckim, stworzyła
własną szkołę pisania, własny język – pełen dystansu do wielkich wydarzeń
historycznych, do biologicznych uwarunkowań ludzkiego istnienia, do społecznej
roli poety, do systemów filozoficznych, ideologii, prawd przyjmowanych na
wiarę, nawyków, stereotypów, zahamowań. Był to również język współczucia dla
pokrzywdzonych, język zachwytu nad urodą życia, które poraża swym pięknem,
nielogicznością, tragizmem. Język wyważonych sądów i stonowanych uczuć; język
liryki kontrolowanej przez umysł chłodny i świeży, język poddany intelektualnym
rygorom, które nie wykluczały wrażliwości na zwyczajne atrakcje bytu. Język na
ogół lojalny wobec mowy potocznej, nieznacznie poszerzający jej zasoby
leksykalne. Język paradoksu, z pozoru prosty, a w istocie wyrafinowany i
przewrotny.
Wisława Szymborska pisze mało; obliczono, ze wydała zaledwie
dwie i pół setki wierszy. Być może dzięki temu ograniczeniu są one prawie bez
wyjątku arcydziełami. W każdym razie od połowy lat pięćdziesiątych należy do
ścisłej czołówki polskich i europejskich poetów.
W 2002 roku ukazał się tomik poetycki zatytułowany „Chwila”.
Jak napisano w „Polityce”: „Na nowy tomik kazała (…) czekać aż dziewięć lat,
ukazuje się on w sześć lat po Nagrodzie Nobla i – żeby skończyć z arytmetyką –
liczy dwadzieścia trzy wiersze.(…) Tym większym wszakże jest wydarzeniem: każdy
z utworów, który wytrzymał proces wielokrotnej destylacji i surową krytyczną
selekcję, jest krystalicznie czystym, precyzyjnym i zwartym minitraktatem:
filozoficznym, metafizycznym, egzystencjalnym, mówi o sprawach najważniejszych
w sposób skłaniający do odkrywczych medytacji i przemyśleń.”
Wisława Szymborska zmarła w swoim domu po ciężkiej chorobie
w dniu 1 lutego 2012 r. Miała 89 lat.