31 marca 2014

"- Przepraszam - wymamrotał nagle - dlaczego ja właściwie płaczę, skoro mam wino?"

Michaił Bułhakow, "Diaboliada"



28 marca 2014

Dzisiaj 73 rocznica śmierci Virginii Woolf

Virginia Woolf
25 stycznia 1882 - 28 marca 1941

"Ludzie autentyczni najpełniej istnieją w samotności. Nie znoszą iluminacji, podwojenia. Ciskają swoje ledwie namalowane portrety, odwrócone twarzą do ziemi."


Angielska pisarka i feministka, uważana za jedną z czołowych postaci literatury modernistycznej XX wieku.
W okresie między I i II wojną światową była znaczącą postacią w literackim społeczeństwie w Londynie i członkinią Bloomsbury Group.
Od młodości cierpiąca na "załamania nerwowe", 28 marca 1941, w wieku 59 lat, napełniła kieszenie kamieniami i rzuciła się do rzeki Ouse, nieopodal jej domu w Rodmell.



Virginia Woolf (...) osiągnęła największy rozgłos publikacja „Fal” w 1931 roku. Reakcje na tę powieść były gwałtowne i skrajne, dla przykładu, Hugh Walpole stwierdził, iż „zupełnie nie wie, o co w niej chodzi”, natomiast E.M. Forster uznaje powieść za „niezwykłe osiągnięcie, jej [Virginii] najpiękniejsza książkę”.
Pomiędzy ruchami słońca i wód, których opisy poprzedzają każdy rozdział, toczą się rozmowy. Są to dziwne rozmowy, ponieważ sześć postaci: Bernard, Neville, Louis, Susan, Jinny, Rhoda, rzadko zwracają się bezpośrednio do siebie; istnieje zatem możliwość uznania ich za różne wcielenia jednej postaci. Nie są to jednak monologi wewnętrzne, postaci mają ze sobą kontakt, podobnie jak mają kontakt z osobą, która nigdy nie przemawia, Percivalem. „Fale” drgają bez przerwy, jakby na ostrzu noża, wydaje się, iż trochę mniej, a stracą swą poetyckość; trochę więcej, a staną się rozwlekłe i wydumane.
„Fale” to znakomity portret największej poetyckiej powieściopisarki tego wieku.
Podobała się mężczyznom i kobietom. Kobiety interesowały ją bardziej niż mężczyźni. Pisała dziennik i tysiące listów, podróżowała, zwiedzała muzea. Razem z mężem wydała we własnej oficynie komplet dzieł Freuda. W piątek 28 marca 1941 roku obciążyła kamykami kieszenie płaszcza i weszła do rzeki.



Wyjątkowa publikacja jednej z najbardziej znaczących postaci literatury XX wieku, która wywarła ogromny wpływ na kilka pokoleń współczesnych pisarzy.

Przez całe swe dorosłe życie, od 1915 do 1941 roku Virginia Woolf - pisarka, eseistka i feministka - prowadziła dziennik. Na jego kartach znalazły się zapiski o jej twórczości i życiu osobistym – pełnym emocji, wewnętrznych dramatów, mrocznych rodzinnych tajemnic, cierpienia, choroby, niekonwencjonalnych relacji międzyludzkich. Dzienniki Woolf to także dokument epoki, życia kulturalnego Londynu, modnych pubów, herbaciarni, środowisk artystycznych. Panorama ćwierćwiecza w tekście, który czyta się jak wielowątkową powieść.


"Do latarni morskiej" to, obok "Pani Dalloway" czy "Fal", jedna z najbardziej znanych i być może najwybitniejsza powieść Virginii Woolf (1882-1941). Wydana w Anglii w 1927 roku, zjednała sobie krytykę i czytelników nie tylko nowatorstwem formalnym, ale i niezwykłą głębią poetyckiego wyrazu.

Państwo Ramsayowie, wraz z dziećmi i kilkorgiem przyjaciół, spędzają letnie wakacje na szkockiej wyspie Skye. Mały James, najmłodszy w rodzinie, marzy o wyprawie do latarni morskiej...


Zebrane w tomie utwory pokazują cały wachlarz technik pisarskich tej znakomitej autorki, od bardziej tradycyjnych po całkowicie nowatorskie, ze słynnym monologiem wewnętrznym włącznie. Impresjonistyczny, niezwykle zmysłowy sposób obrazowania, obnażanie ludzkich charakterów, niuanse kobiecej psychiki to główne cechy tej błyskotliwej prozy.

Akcja Pani Dalloway rozgrywa się w ciągu zaledwie jednego czerwcowego dnia 1923 roku w Londynie. Na pozór niewiele się tu dzieje: tytułowa bohaterka przechadza się po mieście, spotyka parę nieznajomych, przygotowuje wieczorne przyjęcie, odwiedza ją mężczyzna, którego kiedyś kochała. W istocie jednak powieść jest istnym kłębowiskiem uczuć i namiętności. Dzięki zastosowanej przez autorkę technice strumienia świadomości czytelnik nie tylko obserwuje świat z perspektywy kilku bohaterów, lecz także towarzyszy ich myślom i emocjom, odkrywając, co naprawdę czai się za fasadą ładu, harmonii i rodzinnego szczęścia.









24 marca 2014

Timor Wschodni od XVI wieku był portugalską kolonią. Kiedy w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku Portugalczycy opuścili wyspę, wkroczyły na nią indonezyjskie wojska. Okupowały ją przez ponad dwadzieścia lat; w tym czasie śmierć poniosło około dwustu tysięcy mieszkańców. Choć od kilkunastu lat Timor Wschodni jest niepodległy, sytuacja wewnętrzna jest wciąż niestabilna, a przemoc i ubóstwo dotykają większość jego mieszkańców. 
Mateusz Janiszewski pracował w Timorze Wschodnim jako lekarz wolontariusz. Owocem jego pobytu na wyspie jest Dom nad rzeką Loes, książka tajemnicza i pełna niepokoju. Timor w jego oczach to kraj, który mimo niedawno odzyskanej niepodległości wciąż pozostaje zniewolony – z proindonezyjskimi politykami walczy słaba opozycja, stacjonujące na wyspie wojska ONZ nie umieją zapobiec częstym zamieszkom, a europejskie organizacje humanitarne dbają głównie o własne interesy. Prawdziwy Timor można zobaczyć dopiero, gdy spojrzy się komuś w oczy, w klinice, opatrując rany uczestników walk ulicznych, obserwując skomplikowane relacje międzyludzkie, przyglądając się starym, animistycznym rytuałom odprawianym nad chorymi.




Gignomai jest najmłodszym z braci w obecnym pokoleniu rodziny met'Oc, arystokratycznego rodu zaliczanego niegdyś do najbardziej wpływowych, obecnie zesłanego na odległą wyspę za udział w niemal zapomnianej wojnie domowej.
Siedemdziesiąt lat temu, na tym dalekim skrawku lądu założono kolonię. Wedle planów, jej mieszkańcy mieli parać się wydobyciem srebra. Niestety, kruszcu nie znaleziono.
Teraz pomiędzy met'Ocami a kolonistami panuje niepewny pokój. Wygnani arystokraci są tolerowani,  jako że jedynie oni posiadają broń – w powszechnej opinii konieczną do obrony przed dzikimi, pierwotnymi mieszkańcami wyspy.
Wkrótce Gignomai odkryje czego dokładnie spodziewa się po nim rodzina i co to znaczy, sprzeciwić się więzom krwi. To on jest młotem, spod którego strzeli iskra rozpalająca krwawą i brutalną wojnę.





W Londynie czasów Tudorów uczucie córki bogatego kupca, Mercy Hart do komedianta Kita Turnera napotyka liczne przeszkody. Dziewczyna musi zdecydować, czy pójdzie za porywem serca, czy skaże siebie i ukochanego na męki niespełnionej miłości.W Londynie czasów Tudorów uczucie córki bogatego kupca, Mercy Hart do komedianta Kita Turnera napotyka liczne przeszkody. Dziewczyna musi zdecydować, czy pójdzie za porywem serca, czy skaże siebie i ukochanego na męki niespełnionej miłości.


23 marca 2014

Poemat Sylvii Plath - "Trzy kobiety"





Poemat na trzy głosy
Miejsce akcji: Oddział położniczy i okolice

Głos pierwszy:
Jestem spokojna jak świat, jestem bardzo cierpliwa
Krążąc po orbicie swojego czasu. Słońca i gwiazdy
Przypatrują mi się z szacunkiem.
Księżyc ma ze mną sprawę intymniejszą:
Przychodzi i odchodzi jak pielęgniarz ze światłem,
Który wie, co mnie czeka. Ale czy mi współczuje? Nie sądzę.
On się tylko zdumiewa na widok płodności.

Gdzie się tylko pokażę, jestem niezwykłym wydarzeniem,
choć ani o tym myślę, ani ćwiczę tę rolę.
To co się we mnie dzieje, dzieje się bez ceremonii.
Na wzgórzu stoi bażant,
Stroi dzióbkiem swe brązowe pióra.
Uśmiecham się niechcący do tej mojej nowej mądrości.
Kwiaty i liście są na moje usługi. Jestem gotowa.

Głos drugi:
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam ten mały krwawy wylew,
Nie chciałam wierzyć.
Patrzyłam na mężczyzn kręcących się po biurze:
Jacyż byli płascy!
Było w nich coś z tektury i tym musieli mnie zrazić,
tą chudą, chudą płaskością, z której poczynają się idee, ruiny,
Buldożery i gilotyny, amfilady białych sal pełnych krzyku
i zamrożone anioły, abstrakcje.
Pamiętam, siedziałam przy biurku w pończochach i pantoflach
                                                                               [na szpilkach

A mój szef śmiał się: "Co tak nagle pobladłaś?
Czy zobaczyłaś upiora?" Cóż miałam mu powiedzieć?
W bezlitosnym drzewie zobaczyłam śmierć, zobaczyłam ubytek.
Nie chciałam wierzyć. Czy to dla ducha aż tak trudne
Wcielić się w usta, twarz?
Te litery wynikają spod czarnych klawiszy, czarne klawisze
Wynikają
Spod moich palców biegłych w alfabecie, rozkazujących
                                                                               [maszynerii
Kółkom, dźwigniom, cząsteczkom, połyskliwej mnogości.
A ja siedzę tu i umieram. Tracę jeden wymiar.
W uszach dudnią mi pociągi: odjazdy pożegnania!
Srebrny tor czasu wypróżnia się w przestrzeń.
I tylko moje nogi, mechaniczne stukotki:
Stuk, stuk, stuk, metalowymi słupkami, „i jestem ważona na wadze,
I okazałam się za lekka”.

To musi być ta choroba, którą zawlekłam do domu: ta śmierć.
O tak, ta śmierć! Czy z powietrza się wzięła?
Czy w płuca wessałam ten zarazek zniszczenia? Czy cała jestem jak puls,
Słabnący, zanikający, pod spojrzeniem mroźnego anioła?
Czy on właśnie jest moim kochankiem, ten anioł śmierci?
Bo od dzieciństwa pociągały mnie słowa spod mchu i pleśni.
Więc czy ten jest właśnie mój grzech? Ta dawno już umarła namiętność do śmierci?

Głos trzeci:
Dobrze pamiętam tę chwilę, kiedy już byłam pewna.
Od wierzby dolatywał dreszcz,
Twarz w sadzawce była piękna, ale nie moja;
Była częścią logiczną świata, jak wszystko naokoło.
Ale ja dostrzegałam same tylko niebezpieczeństwa: gołąbki i obietnice,
Gwiazdy i złote deszcze, poczęcia, poczęcia!
Pamiętam białe mroźne skrzydło ogromnego łabędzia,

Kiedy z groźnym spojrzeniem, jak ruchoma baszta, nadchodził na mnie z góry rzeki.
W każdym łabędziu utajony jest wąż.
Przeszybował koło mnie z okiem ciemnym od groźby.
Zobaczyłam w nim odbity świat, mały, czarny i zły:
Małe słówka zahaczone o małe słówka, postępki o postępki.
To ten niebieski upalny dzień taki wypuścił pączek.

Nie byłam gotowa. Rozbiegały się białe obłoki
I rozrywały mnie na cztery wiatry.
Ani trochę nie byłam gotowa.
Nie było we mnie nabożeństwa.
Myślałam, że potrafię uniknąć następstw.
Ale na to było już za późno. Za późno było i miłość
Dalej rzeźbiła w mojej twarzy tak, jak gdybym była gotowa.

Głos drugi:
To już teraz świat śniegu, a ja nie jestem w domu.
Jak biała jest ta pościel! Twarze nie mają rysów,
Są łyse i nie do wiary, jak twarze moich dzieci,
Tych chorobliwych maleństw, które wymykają się moim ramionom.
Inne dzieci nic we mnie nie budzą: są odrażające.
Za dużo na nich rumieńców, za dużo życia. Nie potrafią być ciche
I grzeczne, jak ta nieduża pustka, którą w sobie noszę.

Nie od razu dałam za wygraną. Próbowałam i próbowałam.
Zaszczepiałam sobie życie jak dziwny organ,
Poruszałam się ostrożnie i niepewnie, niby coś dziwacznego.
Próbowałam nie za dużo myśleć. Próbowałam być instynktowna.
Próbowałam rzucać się w miłość na oślep, jak niektóre kobiety,
Na oślep w łóżku z tym moim dobrym kochanym ślepcem,
W grubej ciemności dokoła nie szukałam twarzy tamtego.

Nie szukałam jej, ale ta twarz tam była,
Twarz nie urodzonego, wpatrzona w swą zamierzoną doskonałość,
Twarz nieżywego, która tylko tak właśnie, w niebycie,
Mogła zachować nieskażone piękno.
Były tam jeszcze inne twarze: twarze narodów,
Rządów, parlamentów, społeczeństw
I oblicza bez twarzy ludzi tak zwanych ważnych.

Ci właśnie są najgorsi:
Zazdrośni o to wszystko, co nie jest płaskie jak oni. Zawistni niby bogowie,
Gotowi cały świat spłaszczyć na swoje podobieństwo.
Wyobrażam sobie Ojca naradzającego się z Synem –
– Płaskość tak idealna musi być świętością –
„Uczyńmy tu niebo” – powiadają.
„Wypierzmy i wyprasujmy wszystkie brudy z ich dusz”.

Głos pierwszy:
Jestem spokojna. Jeszcze jestem spokojna. Jest to spokój przed katastrofą,
Żółta chwila zanim zjawi się wiatr, kiedy liście
Obracają ku niebu blade wnętrza dłoni. Tu jeszcze jest zacisze
Białych prześcieradeł, twarzy nieruchomych jak zatrzymane zegary.
Głosy cofają się i chudną, ich literowe symbole
Rozpłaszczają się jak pergamin parawanów, którymi osłaniają nas tu od wiatru,
Jakież splatają się w nich sekrety po chińsku, po arabsku!

Jestem śniada i niema. Jestem ziarnem, które zaraz pęknie.
Ta śniadość to jestem ja, obumarła i osowiała,
Która nie chce być niczym więcej, nie pragnie już odmiany.
A teraz zmierzch otula mnie niebiesko, jak Marię.
O, witaj kolorze oddali i zapomnienia!
Kiedyż nadejdzie ta chwila, gdy Czas
Pęknie jak tama i wieczność się rozleje i pogrąży mnie całą?

Rozmawiam z sobą, tylko z sobą, odosobniona,
Cała w sterylnych tamponach, przygotowana na ofiarę.
Oczekiwanie ciąży mi na powiekach. Leży na nich jak senność,
Jak obszar morski. Z daleka, z daleka czuję pierwsze szarpnięcie fali
Niosącej ku mnie ładunek boleści, nieuchronnych jak przypływ.
A ja jestem jak muszla szumiąca na białej plaży,
Zwrócona w stronę odgłosów straszliwego żywiołu, który mnie obezwładnia.

Głos trzeci:
Teraz już leżę jak góra, pośrodku gór-kobiet.
Lekarze krążą dokoła, jakby nasza ogromność
Porażała ich umysły. Uśmiechają się głupkowato.
To ich rodzaj jest winien temu, co się ze mną stało, i dobrze o tym wiedzą.
Pielęgnują swą płaskość jak oznakę miłego zdrowia.
Niechby komuś z nich przytrafiła się podobna niespodzianka.
Oszalałby od tego!

A co, jeżeli aż dwa życia wyciekną mi spomiędzy ud?
Pokazywano mi tę białą, lśniącą czystością salę z instrumentami.
To nie jest miejsce dla szczęścia. To jest miejsce krzyku.
„To tu cię przywiozą, kiedy przyjdzie twój czas”.
Nocne lampy wiszą jak księżyce, płaskie, czerwone, przyćmione od krwi.
A ja nie jestem gotowa na żadne takie rzeczy.
Trzeba mi było zabić to, co mnie teraz zabija.

Głos pierwszy:
Nie ma chyba cudu okrutniejszego niż ten:
Rozrywają mnie konie, miażdżą podkute kopyta.
I trwam. I mam to przetrzymać. Muszę dopełnić dzieła.
Jestem jak czarny tunel, przez który pędzą nawiedzenia,
Najścia, objawienia, spłoszone twarze.
Jestem samym jądrem spełniającej się okropności.
Co za ból, co za smutek donosiłam w sobie?

Jakże mnie ten niewinny owoc zabija i zabija! Karmi się moim życiem.
Drzewa schną na ulicach, deszcz jest żrący jak kwas,
Czuję go na języku. I te naszykowane straszydła,
Roboty czekające na zwolnionych obrotach, wzgardzone kumy
Z sercami jak zegarki, z torbami pełnymi instrumentów.
Muszę być wałem ochronnym i zacisznym dachem!
Muszę być kopułą nieba i pagórkiem dobroci. O, będę!

Jakaś moc we mnie narasta, praupór,
Rozpadam się jak skorupa ziemi i czuję, jak uderza we mnie
Taran ciemności. Splatam ręce na wzgórzu, którym jestem.
Powietrze staje się gęste i lepkie od mojego wysiłku.
Jestem pastwą przemocy. Jestem poszturchiwana do użytku.
Ciemności wygniatają mi oczy.
Przestaję widzieć.

Głos drugi:
Zostałam oskarżona. Śnią mi się wielkie rzezie,
Sama jestem ogrodem czarnych i czerwonych męczarni, wypijam je
Drżąc z trwogi i nienawidząc samej siebie. A teraz świat rodzi swą zagładę
I biegnę mu naprzeciw z ramionami pełnymi miłości.
To ta namiętność do śmierci wszystko zaraża i psuje.
Trup słońca wychyla się z gazety – czerwony.
A ja ronię życie za życiem w sczerniałe usta ziemi.

To ona jest wampirem, który nas wysysa. Dlatego nas hoduje,
Tuczy, jest dla nas dobra. I wargi ma czerwone,
Znam ją. Dobrze ją znam,
Starą kostuchę, jałową wiedźmę, odwieczną bombę zegarową.
Ludzie obeszli się z nią źle, ale ona ich pożre,
Pożre ich, pożre ich w końcu, pożre i będzie górą.
A teraz słońce już zachodzi. Umieram. Rodzę śmierć.

Głos pierwszy:
Któż on jest, ten siny wściekły chłopczyk,
Lśniący i nie z tej ziemi, jakby wystrzeliła go gwiazda?
I jak gniewnie spogląda?
Wleciał tu do pokoju, krzyk trzepotał mu się u pięty.
Ale siność już ustępuje. A więc to jednak człowiek.
Czerwony kwiat lotosu otwiera się w naczyniu krwi.
Zszywają mnie jedwabną nicią, jak gdybym była sztuką sukna.

Co robiłam z rękoma, zanim one zaczęły go nosić?
Gdzie podziewałam całą miłość wzbierającą w sercu?
Oczy moje tak jasno go widzą, jak nic przedtem na świecie:
powieki ma jak płatki bzu,
a oddech lekki jak lot ćmy.
Nie wypuszczę go za nic!
Nie ma w nim ani chytrości, ani najmniejszej skazy. Niech mi się taki uchowa!

Głos drugi:
Teraz księżyc stoi w szczycie okna i jest już po wszystkim.
A moją duszę wypełnia zima. Kredowobiałe łuski księżycowego światła
Leżą na szybach wszystkich okien, okien pustych biur,
Okien pustych szkół, okien pustych kościołów. O, co za bezmiar pustki!
I ten niebyt, straszliwe zamieranie wszystkiego.
Ciała kobiet na sali śpią jak wzgórza polarne,
Jakież błękitne księżycowe światło oblodziło ich sen?

Czuję, jak i we mnie wnika ono, obce niby zimne narzędzie,
Z okrutną błazeńską twarzą na końcu promienia, z tym O-tworem
Rozdziawionym w wyrazie wieczystego żalu.
To ono porusza głębią rudego morza krwi,
Co miesiąc wydobywając z niego ten sam lament zawodu.
Jestem bezsilna jak fala w mocy księżycowego promienia.
Niespokojna jestem jak morze i ja także wyrzucam zwłoki.

Pójdę na północ, przeniosę się w kraj długiego cienia.
Sama sobie wydaję się cieniem, ni to mężczyzną, ni kobietą,
Ni kobietą zadowoloną ze swoich męskich cech,
Ni mężczyzną tak całkowitym, by nie czuć braku kobiecości. Ale ja czuję ten brak.
Patrzę na swoje palce, dziesięciu białych wartowników,
I widzę, jak przez szpary pomiędzy nimi przeciekają ciemności,
A ja nie umiem temu zaradzić. Nie potrafię zatrzymać w sobie życia.

A zatem będę męczennicą, stanę się bohaterką drobiazgów:
Nie dam się oskarżyć przez oberwany guzik,
Dziurawą piętę skarpetki, białe milczące twarze
Listów nie odpisanych, uwięzionych w pudełku na listy.
Nie będę oskarżoną! Nie będę oskarżoną!
Zegar mnie nie oskarży, że jestem „za lekka”, ni gwiazdy
Nitujące przepaść do przepaści.

Głos trzeci:
Widzę ją nawet we śnie, moją okropną pąsową córeczkę,
Wydziera się za szybą, która nas rozdziela.
Płacze z samej najczystszej złości.
Haczyki jej wrzasków drapią jak pazury kota
I tymi pazurami upomina się o mnie.
Płacze z powodu ciemności, płacze z powodu gwiazd,
Choć one lśnią i wirują tak wysoko nad nami.

Myślę, że jej maleńka główka jest utoczona z drewna,
Z twardego czerwonego drewna. Oczy ma zaciśnięte i rozdziawione usta,
Z których wydobywa się ten przenikliwy krzyk,
By zadrasnąć mój sen, jak strzała,
Przeniknąć sen i wbić mi się w bok.
Moja córeczka nie ma jeszcze zębów. Ale usta ma takie ogromne
I wydaje tak ponure dźwięki, że to musi być niedobrą wróżbą.

Głos pierwszy:
Jakaż to siła miota w naszą stronę te niewinne duszyczki?
Patrzcie, jakie są wyczerpane! Docierają tu resztkami tchu,
W swoich wyplatanych koszyczkach, z imionami na przegubach rączek,
Przyklejonymi jak srebrne trofea, po które wyprawiały się w taki świat!
Niektóre mają gęste ciemne włoski, inne są łyse;
Odcień skóry mają różowy albo śniady, kawowy łub czerwony
I już nawet zaczynają zapamiętywać swoje odmienności.

Utworzone są chyba z wody. Twarzyczki mają bez wyrazu,
Rysy w nich drzemią jak blask na spokojnym jeziorze.
To są dopiero prawdziwi zakonnicy i mniszki! W identycznych sukienkach.
Widzę, jak spadają na ziemię niby deszcz gwiazd,
Nad Indiami, Afryką, Ameryką, te cuda,
Małe, niepokalane wizerunki. Pachną mlekiem.
Podeszwy stóp mają nietknięte, wędrownicy powietrza.

Czy nicość mogłaby być aż tak płodna?
Oto jest mój syn.
Szeroko otwarte oczy są jeszcze barwy tej powszechnej modrości.
Obraca się ku mnie jak mała, ślepa, ale czujna roślinka.
Jego krzyk jest haczykiem, na którym zawisłam.
I już jestem mlekiem płynąca.
I już jestem pagórkiem ciepła.

Głos drugi:
Wcale nie jestem brzydka. Jestem nawet – piękna.
Lustro wręcza mi kobietę bez śladu zniekształcenia.
Teraz pielęgniarka wręcza mi ubranie: znaki tożsamości.
Pociesza mnie, że ta rzecz zdarza się na porządku dziennym,
Nie tylko w moim życiu, ale w życiu tysięcy kobiet,
Z grubsza biorąc jednej na pięć. Więc nie jestem taka ostatnia:
Jest we mnie piękno danej statystycznej. Teraz wykręcam pomadkę

I rysuję na twarzy moje dawne usta,
Te czerwone wargi, które z siebie zdjęłam razem z resztą osobowości,
Dzień, dwa dni, trzy dni temu? Tak, to chyba był piątek.
I nie mam nawet ochoty na urlop. Już jutro mogę iść do pracy.
Mogę kochać się z moim mężem, który będzie wyrozumiały
I który będzie mnie kochał, jakby nie dostrzegając ułomności,
Jakby przyszło mu spać z kobietą bez oka, bez jednej nogi albo bez języka.

I tak staję, trochę oślepiona światłem. I tak odchodzę
na rolkach zamiast nóg, ale nie najgorzej mi służą.
I zamiast języka, uczę się wyrażać rękoma.
Ciała są takie zaradne.
Z ciała rozgwiazdy odrastają urwane macki,
Trytony dobrze radzą sobie z odciętymi nogami. Obym i ja
Umiała wykształcić w sobie to właśnie, czego mi nie dostaje.

Głos trzeci:
Ona jest jak maleńka wyspa, pogodna i uśpiona,
A ja jak biały statek odpływam, bucząc: żegnaj! żegnaj!
Dzień aż drży od upału i jest bardzo żałobnie.
Purpurowe tropikalne kwiaty, które stoją w moim pokoju,
Całe życie przebywały w cieplarni, troskliwie hodowane,
A teraz przeniesiono je w zimę prześcieradeł i białych twarzy.
Odchodząc stąd nic prawie nie wyniosę w walizce.

Oto sukienki jakiejś grubej kobiety, której nie znam,
Mój grzebień, moja szczotka, cała moja pustka.
Nagle czuję się bezbronna i obnażona.
Jestem jak rana opuszczająca szpital.
Jestem nie zagojoną raną, na którą machnięto ręką.
Zdrowie moje zostało tam. I tam pozostał ktoś,
Kto mógłby do mnie przylgnąć. Więc odrywam jej palce
Jak bandaże. I już mnie tutaj nie ma.

Głos drugi:
Znów jestem sobą i wszystko przeszło bez śladu.
Wykrwawiono mnie, białą jak z wosku, i nie należę do nikogo.
Znowu jestem płaska i dziewczęca, a to znaczy, że nic się nie stało,
Nic, czego nie dałoby się wymazać, odpruć i wyrzucić, zacząć od nowa,
Poczerniałe gałązki zapomniały już o pączkowaniu,
Wysuszone ścieki nie tęsknią już za deszczem,
Ta pani, która wyszła do mnie z szyby wystawkowej, jest – zadbana.

Tak zadbana, że aż przezroczysta, jak duch.
Jakże nieśmiało jej eteryczna sylwetka w szybie wystawowej nakłada się
Na orgie afrykańskich owoców, na wieprze powieszone za nogi,
W cień się usuwa przed rzeczywistością.
To ja jestem tą panią. To ja!
Smakująca nieznaną gorycz na języku:
Nieprzewidziane okrucieństwo codzienności.

Głos pierwszy:
Jak długo jeszcze będę murem osłaniającym go od wiatru?
Jak długo jeszcze będę mogła
Łagodzić nad nim żar słoneczny cieniem mojej dłoni?
Zatrzymywać w locie niebieskie pociski lodowatego księżyca?
Głosy samotności, głosy smutku
Skradają się, jak przypływ morza, za moimi plecami.
Jakże je zatamuje ta moja mała kołysanka?

Jak długo jeszcze będę ogrodzeniem wokół mojej zielonej posiadłości?
Jak długo jeszcze moje dłonie
Będą opatrunkami na to, co go boli, a moje słowa,
Jak ptactwo barwne pod niebem, potrafią koić, koić.
To straszne, być taką bez osłony.
To jak gdyby wyjąć serce,
Nałożyć mu twarz i puścić między ludzi.

Głos trzeci:
Dziś koledże są już pijane wiosną,
A moja czarna toga wygląda jak maleńki pogrzeb:
Podkreśla powagę mojej osoby.
Książki, które niosę, uwierają mnie w bok.
Miałam tam kiedyś ranę, ale już się goi,
Przyśniła mi się wyspa w purpurowym krzyku.
Lecz to był sen i nic nie znaczył.

Głos pierwszy:
W gałęziach wiązu koło domu rozkwita dzień,
Czarne jerzyki trzaskają jak małe race.
Słyszę, jak szmer godzin rozsypuje się i wsiąka w żywopłoty.
Ryczą krowy. Barwy znowu nabierają rumieńców,
A wilgotna strzecha paruje w słońcu.
W sadzie między drzewami otworzyły się już twarze narcyzów.

Czuję się bezpiecznie, jestem pełna ufności.
Dzień budzi się w jaskrawych kolorach dziecinnego pokoju
Pełnego gadających kaczek, figlujących owieczek.
I ja także powracam w dzieciństwo: wierzę w cuda,
Nie wierzę w te koszmarne dzieci,
Które z zarośniętymi powiekami, z rączkami bez paluszków
Wdzierają się do moich snów.
One nie są moje. Nic mi do nich!

Będę rozmyślać o rzeczach całkiem normalnych,
Będę rozmyślać o moim małym synku.
Który jeszcze nie chodzi. Który jeszcze nie powiedział słowa.
Który tkwi jeszcze w białych powijakach,
Ale jest różowiutki i nic mu nie brakuje, i coraz to się śmieje.
Wytapetowałam mu pokoik w wielkie róże,
Wymalowałam serduszka, na czym tylko się dało.

Nie będzie z niego cudownego dziecka. Nie chcę tego!
To właśnie o cudowne dzieci zabiega diabeł.
To właśnie cudowne dzieci z wysiłkiem pną się na wzgórza
Albo samotnie koczują na pustyni, rozdzierając serce swoich matek.
Chcę, by był taki sobie. Zwyczajny.
I niech mnie kocha mocno, jak ja jego.
I niech się żeni, kiedy chce i z kim tam sobie chce.

Głos trzeci:
Łąka leży w skwarze południa. Jaskry
Omdlewają z gorąca, a zakochane pary
Mijają mnie, przechodzą.
Są jak płaskie granatowe cienie.
Co to za wspaniałe uczucie: nie być związaną z niczym!
Jestem tutaj samotna jak trawa. A więc czegóż mi brak?
Czy jeszcze kiedyś w życiu spotkam się z tym?

Łabędzie już odleciały. Ale rzeka
Ciągle jeszcze pamięta ich biel
I w ślad za nimi wysyła połyski,
Kształtów ich doszukuje się w obłokach.
A teraz jakiż to odezwał się ptak?
W głosie tyle ma smutku.
Mówi: jestem młody, wciąż jeszcze młody. A więc czego mi brak?

Głos drugi:
Teraz dnia już przybywa. Jestem u siebie w domu, siedzimy w świetle lampy,
Ja naprawiam jedwabną halkę, mój mąż czyta,
Jak pięknie w krąg światła wpisuje się to wszystko.
Wiosenny zmierzch trwa, jak gdyby trochę zadymiony,
Nasyca miejskie parki, małe posążki w ogrodzie
Ulotną różowością budzącej się czułości,
Która nie wygasła i pospieszy się z opatrunkiem.


A ja czekam, wsłuchana w swój ból, i myślę, że zaczynam się goić.
Zresztą tyle jest innych rzeczy do zrobienia: moje ręce
Tak zręcznie potrafią przyszyć koronkę do materiału,
Mój mąż może bez końca przerzucać kartki książki.
I tak oto jesteśmy razem, u siebie, w domu, po pracy.
I jedynie czas zaległ trochę między nami.
Jedynie czas, ale on jest abstrakcją.


Choćby nawet ulice się rozpadły, ja powracam do zdrowia.
Jak po długim spadaniu. Leżę na własnym łóżku,
Bezpieczna, pod prześcieradłem, naprężona, niby przed upadkiem.
Odnalazłam siebie, już przestaję być cieniem,
Chociaż u moich stóp dźwiga się teraz cień: znów mam być żoną.
Miasto czeka drążone bólami. Kiełkujące źdźbła trawy
Przeciskają się przez kamienie i natychmiast zielenią się życiem




Tłum. Jan Rostworowski

22 marca 2014

Dom z książek :)

Zapewne chciałoby zamieszkać w domu pełnym książek.  Włoski rzeźbiarz Livio de Marchi buduje domy, które w całości składają się z ręcznie wyrzeźbionych w drewnie książek! Jego domy stoją już we Włoszech, w Niemczech i w Japonii, i każdy ich element, zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz, jest związany z książkami.
Dach w kształcie książki, a komin w kształcie wiecznego pióra.


Meble są także „książkowe” – fotel ma obicie przypominające skórzaną okładkę, a stół i krzesła w jadalni są zbudowane z książek.




Wejście do domu :) Płotek z ołówków, dwa długopisy na których przymocowana jest furtka.


Dla mnie to wspaniały pomysł, chciałabym taki dom, może i nie jest zbytnio funkcjonalny do zwykłego użytkowania ale na pewno piękny i w całości do mnie pasujący. Wymarzony, bajkowy, nie z tego świata :) coś fascynującego i wspaniałego.


21 marca 2014

A gdybyście wy byli nadmiarami w świecie legalnych ludzi?Gdybyście nie mieli prawa żyć.Gdybyście byli zamknięci w zakładzie dla nadmiarów i nie znali świata za murami.Gdybyście uwierzyli, że nie macie żadnych praw i możecie tylko służyć innym.A gdyby wtedy zjawił się ktoś, kto opowiedziałby wam o prawdziwym życiu.Gdyby przekonał was, że Ziemia jest dla wszystkich ludzi, a wy nie jesteście nadmiarami, skoro ktoś was kocha i potrzebuje?Czy tak będzie wyglądać świat w przyszłości?
Książka znaleziona przed chwilą. Oczywiście zostało napisanych wiele książek poruszających książek opisujących zmaganie się z chorobami, temat anoreksji i bulimii jest jednak ciągle aktualny i szokujący. Takie książki jak "Dziennik bulimiczki", "Cień Motyla", "Chuda" czy "Uczta o północy" to wspaniałe książki, może niezbyt poprawiające humor ale na pewno wzbudzające emocje i wyobraźnie. Tytuł tej książki jest prawdziwym odzwierciedleniem życia w tej chorobie.


Serafina waży 64 kilogramy, a mimo to czuje się nieszczęśliwie grubą. Chciałaby mieć sylwetkę piękna i smukłą jak jej przyjaciółka Ernestine lub jej siostra Maria. Postanawia więc spełnić swe pragnienie i pewnego dnia zaczyna się odchudzać. Jej myśli koncentrują się tylko wokół kalorii. Nic nie je. Głodówka ma zapewnić jej spełnienie marzeń. Los Serafiny nie jest przypadkiem odosobnionym, Tak w Europie, jak i w Polsce anoreksja zbiera coraz większe żniwo. Przejmująca powieść Jany Frey ukazuje, jak marzenia o pięknej sylwetce w łatwy sposób zamieniają się w błędne koło super-diet, z którego trudno się wyrwać i które często prowadzi do śmierci.

Świat codzienny z książek

Książka to nie tylko okładka i strony jak mogłoby się wydawać, dla fanatyków czytania ważne jest aby jak najwięcej przedmiotów przypominało o tym jak bardzo kochają czytać, dobrym pomysłem jest zegar i telefon z książek natomiast ta wanna (?) Chyba nawet dla mnie to za wiele:)
Od dawna spotykałam się z różnymi rzeczami związanymi z literaturą, były to kubki, koszulki, torebki, biżuteria i wiele innych.
Takie wyposażenie domu, bardzo ciekawe, niekonwencjonalne i jak najbardziej osobiste i niepowtarzalne. Nie przypominam sobie abym u kogoś w domu widziała książkowy telefon albo krzesło.:)

Książkowy zegar, bardzo dobry pomysł, już u siebie taki widzę :)







20 marca 2014

"Zachowaj tylko te wspomnienia, które dają ci radość"

 Jane Austen -"Duma i uprzedzenie"



19 marca 2014

Dzisiaj 127 rocznica śmierci Józefa Ignacego Kraszewskiego "Nieszczęście nauczyło mnie jednego - uciekłam się do czytania, aby zapomnieć o tym, co mnie nęka i otacza.".

Józef Ignacy Kraszewski
28 lipca 1812 - 19 marca 1887


Polski pisarz, publicysta, wydawca, historyk, działacz społeczny i polityczny, autor z największą liczbą wydanych książek i wierszy w historii literatury polskiej. Pseudonimy literackie: Bogdan Bolesławita, Kaniowa, Dr Omega, Kleofas Fakund Pasternak, JIK, B.B. i inne.
Ignacy Kraszewski urodził się w Warszawie jako syn Jana i Zofii z Malskich. Rodzice mieszkali na Grodzieńszczyźnie, we wsi Dołhe koło Prużan, matka szukała w Warszawie schronienia w obawie przed wojną francusko-rosyjską. Oboje rodzice pojawiali się w późniejszej twórczości Kraszewskiego, jako wzorce postaci powieściowych. 
Był powieściopisarzem, poetą, krytykiem literackim, publicystą, dziennikarzem, działaczem społecznym i politycznym. Studiował literaturę na Uniwersytecie Wileńskim.

W 1830 r. został aresztowany za udział w tajnym związku młodzieży. Zwolniono go w 1832 r. dzięki staraniom rodziny. Gospodarował na Wołyniu. Tworzył powieści i pisał artykuły do czasopism. W 1859 r. objął redakcję "Gazety Codziennej" (później "Polskiej"). W 1863 r. wyjechał do Drezna. Do kraju Kraszewski nadsyłał korespondencję, swoje książki, artykuły. Do 1876 r. prowadził działalność polityczną, skierowaną przeciw konserwatystom.
Oskarżony o szpiegostwo, osadzony został w Magdeburgu. Ostatnie lata życia Ignacy spędził we Włoszech i Szwajcarii. 
W licznych utworach Józef Ignacy Kraszewski zawarł obraz współczesnego mu społeczeństwa oraz naszej narodowej przeszłości.
W powieściopisarstwie Kraszewskiego wyróżnić można trzy okresy: młodzieńczy (1830-1838), wołyńsko-warszawski (1838-1863) i okres drezdeński (od 1863 r.). Po cyklu powieści współczesnych i ludowych ostatni okres twórczości obfitował w powieści historyczne, dotyczące zarówno czasów starożytnych ("Rzym za Nerona"), XV wieku ("Krzyżacy 1410"), wieku XVIII (trylogia saska oraz późniejsze "Saskie ostatki"), jak i innych, np. "Sto diabłów", "Macocha", "Warszawa 1794".


Powieść, najsłynniejsza Kraszewskiego, przenosi nas w czasy dawnej Słowiańszczyzny. Historia miłosna jest ukazana na tle walk plemiennych. Popiel, jego zła żona, myszy.
Powieść Józefa Ignacego Kraszewskiego, przedstawiająca tragiczne losy jednej z najsłynniejszych królewskich metres Anny Cosel, kochanki Augusta II Mocnego. Powieść (ukazała się w 1873) wraz z Brühlem i Z siedmioletniej wojny tworzy tzw. trylogię saską Kraszewskiego i ma mocne podstawy historyczne. Na podstawie powieści powstał w latach 60. film i serial Hrabina Cosel w reżyserii Jerzego Antczaka, z Jadwigą Barańską w roli tytułowej.
"Ulana" to jeden z pierwszych utworów ludowych Kraszewskiego. Powstała w 1841 roku, a wydana została w Wilnie dwa lata później. Beznadziejna miłość tytułowej bohaterki Ulany do Tadeusza staje się pretekstem do ukazania stosunków społecznych panujących na ówczesnej polskiej wsi. Warunki życia chłopów, a także przesądy szlachty, traktującej poddanych jako istoty niższego gatunku doprowadzają do tragedii - samobójczej śmierci. Opisy wsi i epizodyczne postacie chłopskie wprowadzają do powieści nowatorski walor realizmu, choć styl narracj wywodzi się z poetyki romantycznej.
Tragiczne dzieje małżeństwa Cygana Tumrego i chłopki Motruny. Konsekwentna dyskryminacja dziewczyny przez rodzinę i całą społeczność wiejską doprowadza do skrajnej nędzy i samobójstwa Cygana. Dopiero córka Tumrych, Marysia znajduje swoje szczęście i miłość. Powieść odznacza się daleko posuniętym realizmem w odmalowaniu obyczaju cygańskiego i chłopskiego oraz mentalności chłopskiej.


A kto tego nie zna? :) cytat często używany właśnie zapożyczony od Kraszewskiego :)

"I ja tam byłem, miód, piwo piłem, bo każda stara baśń tak się przecie kończyć powinna."


Sylvia Plath - "Rywal"



Księżyc, gdyby się uśmiechał, przypominałby ciebie.
Sprawiasz to samo wrażenie,
Piękna, Które niszczy.
Oboje wspaniale świecicie pożyczonym światłem.
"O" jego ust rozpacza nad światem; twoich nic nie wzrusza,

Twój pierwszy podarunek - zamieniasz wszystko w kamień.
Budzę się w mauzoleum; jesteś tu,
Szukając papierosów bębnisz palcami po marmurowym stole,

Złośliwy jak kobieta, lecz nie tak nerwowy,
Umierasz z chęci, by rzec coś, na co nie ma odpowiedzi.

Księżyc tez poniża swych poddanych,
Lecz w świetle dnia wygląda żałośnie.
Z drugiej strony , twoje skargi
Z miłosną regularnością znajduję w skrzynce na listy,
Białe i puste, zagarniają przestrzeń  jak tlenek węgla.

Co dzień grożą mi wieści o tobie,
Wędrujesz może po Afryce, lecz myślisz o mnie


18 marca 2014

Dzisiaj 34 rocznica śmierci Ericha Fromma

Erich Fromm
23 marca 1900 - 18 marca 1980



"Czasami zastanawiam się, czy w tych czasach człowiek musi zwariować, żeby coś poczuć. Lessing powiedział kiedyś: " Ten, kogo nic nie doprowadza do obłędu, jest pozbawiony zdrowych zmysłów"




To obszerne studium zjawiska, które określa się terminem zło, zamierzone jako wypowiedź polemiczna wobec behawioryzmu i instynktywizmu, a jednocześnie jako rewizjonistyczne rozwinięcie poglądów Freuda z okresu, gdy wprowadził pojęcie popędu śmierci. Fromm zmierza do kulturowego ujęcia tematu od strony typologii charakterologicznej oraz wytłumaczenia sensu usprawiedliwionej i nieusprawiedliwionej agresji. Niejako "po drodze" przedstawia psychoanalityczne portrety, portrety wielkich zbrodniarzy XX wieku: Stalina, Himmlera i Hitlera.


Książka stanowi dogłębną analizę kryzysu cywilizacji Zachodu i szczegółowy program społecznej i psychologicznej rewolucji mającej uratować zagrożoną planetę. I choć dzieło to ukazało się po raz pierwszy ponad trzydzieści lat temu, wciąż pozostaje aktualne wobec problemów, z którymi boryka się człowiek XXI wieku jako jednostka i jako członek społeczeństwa, niezależnie od tego, w jakiej kulturze żyje.

Dzieło pod wieloma względami jest kontynuacją i uzupełnieniem problematyki zawartej w najbardziej znanej w Polsce książce Fromma Ucieczka od wolności. Ukazuje psychologiczne konsekwencje wyborów moralnych, ich wpływ na zdrowie psychiczne człowieka. Życie zostało uznane za najtrudniejszą ze wszystkich sztuk, zatem imperatyw życia mądrego, dobrego, moralnie szczęśliwego, uczynił Fromm głównym przesłaniem pracy.

O SZTUCE MIŁOŚCI nie prezentuje ani teorii osobowości ani teorii popędów. Książka ta ma być przede wszystkim doradcą pomocnym w rozważaniach kwestii jak żyć.
"Miłość, jak ją rozumie Fromm, to tyle uczucie, ile sposób zaangażowania wobec bytu, świata w ogólności, wobec społeczeństwa w dialogu, jakim jest działanie publiczne, praca, twórczość. Związek erotyczny, miłość dziecka, miłość braterska czy rodzicielska, przyjaźń - byłyby to w tym rozumieniu przypadki o szczególnych barwach i znacznej intensywności uczuciowej, przypadki owego nieustającego porywu.
Tak rozumiejąc miłość, Fromm zapewnia, że jest ona sztuką, której można się nauczyć."



"Ucieczka od wolności"

Ucieczka od wolności (1941) jest częścią studium o strukturze charakteru współczesnego człowieka i o wzajemnej zależności czynników psychologicznych i socjologicznych. Fromm bada mechanizmy ucieczki od wolności, próbuje odpowiedzieć na pytania, dlaczego wolność nie jest dla człowieka wartością absolutną, dlaczego można go bez trudu podporządkować, zniewolić, dlaczego potrzebny mu jest wódz i poczucie identyfikacji z grupą. Nie jest to jednak książka o jakimś konkretnym, nazistowskim czy komunistycznym, zniewoleniu, ale o dobrowolnym poddawaniu się człowieka każdemu zniewoleniu, które daje poczucie bezpieczeństwa i oddala samotność. 
Wśród licznych prac Ericha Fromma Ucieczka od wolności zdobyła największy rozgłos.





17 marca 2014

Nowa książka Harlana Cobena :)

Minęło sześć lat od kiedy Jake Fisher stał w białym wiejskim kościółku i patrzył jak Natalie, miłość jego życia, wychodzi za innego mężczyznę. Przez sześć lat dotrzymywał obietnicy, jaką wymogła na nim Natalie: że zostawi ją i jej męża Todda w spokoju i nie będzie próbował nawiązać z nią kontaktu. Jednak przez tych sześć lat jego uczucia do niej nie wygasły. Jake wciąż myśli o swojej ukochanej i cudownych chwilach jakie spędzili razem w ośrodku pracy twórczej w Vermoncie. Nie może zrozumieć jej nieoczekiwanej decyzji, ani pogodzić się z jej utratą. Tak więc gdy przypadkiem natrafia w internecie na nekrolog Todda, nie może się powstrzymać i biegnie na jego pogrzeb. Tam czeka go największa niespodzianka w jego życiu.? Jake odkrywa wiele niepokojących faktów związanych z jego ukochaną Natalie, a także dowiaduje się czegoś o sobie samym. Te fakty są tak dziwne, że chwilami Jake wątpi w swoje zdrowe zmysły, a swoimi upartymi poszukiwaniami najwyraźniej budzi upiory przeszłości, gdyż nagle jego życie jest poważnie zagrożone...

16 marca 2014

Miejsca związane z literaturą :)

Wielu czytelników chętnie odwiedza miejsca związane z pisarzami i książkami, gdy tylko ma okazję. Zwiedzamy muzea poświęcone autorom naszych książek, lub miejsca, w których toczy się akcja. Czasem warto zboczyć z tych utartych ścieżek i odwiedzić miejsca równie ciekawe, ale mniej sztampowe.

Oto kilka miejsc związanych z literaturą.


Znak drogowy w Moskwie

Ten uroczy znak drogowy znajduje się w Moskwie, w pobliżu Stawów Patriarchy. Na znaku widzimy trzy postaci z Mistrza i Małgorzaty – Wolanda, Korowiowa i Behemota. Ta trójka ma zakaz wchodzenia na teren stawów. Napis pod spodem oznacza "Nie rozmawiaj z nieznajomymi".



Pomnik pana Darcy’ego – Londyn

Miłośnicy Dumy i uprzedzenia nie powinni pominąć Hyde Parku, jeśli akurat będą zwiedzać Londyn. Należy jednak przygotować się na mocne doznania – gigantyczny pan Darcy wynurzający się z wody jeziora Serpentine, może być nieco przerażający. Co więcej, sceny kąpieli w jeziorze nie znajdziemy w książce, jednak serial BBC sprawił, że scena ta stałą się kultowa i właściwie wierzymy, że miała miejsce w powieści, tylko Jane Austen zapomniała o niej wspomnieć.



Pomnik Franza Kafki – Praga

Przedziwny, ale intrygujący pomnik odlany z brązu zaprojektował Jaroslav Rona. Odsłonięto go 120 lat po śmierci pisarza i od razu wzbudził sporo kontrowersji. Tadeusz Różewicz nawet napisał wiersz w tej sprawie. Zatytułował go "Tego się poecie nie robi" i opisuje w nim pomnik tak:
"twórca pomnika tak szczelnie
owinął gadaniną swoje dzieło
tak wywijał językiem
że pomnik
oniemiał"


Muzeum niewinności - Stambuł

Niezwykłe muzeum, w którym zacierają się granice między rzeczywistością i fikcją. Powstało dzięki pomysłowi Orhana Pamuka, i stanowi przeniesienie do realnego świata miejsca z jego powieści zatytułowanej Muzeum niewinności. Książka opowiada o obsesyjnej, nieszczęśliwej miłości i kochanku, który gromadzi przedmioty kojarzące mu się z ukochaną. Te przedmioty właśnie zobaczyć można w stambulskim muzeum. Wśród nich są na przykład 4123 niedopałki, niektóre ze śladami po szmince. Muzeum zwiedza się w takim porządku, w jakim książka opowiada historię miłości Kemala i Füsun. Biletem wstępu jest książka – w polskim wydaniu bilet znajduje się na 728 stronie.



Pomnik Oscara Wilde'a - Dublin

Do niedawna miejscem kultowym dla miłośników twórczości tego ekscentrycznego pisarza był jego grób w Paryżu – miliony fanów, a właściwie fanek składały na nim pocałunek, koniecznie szminkując wcześniej usta. Tłuszcz ze szminek niszczył jednak pomnik i w 2011 nagrobek został otoczony szklaną barierą. Być może fanki powinny przenieść się na Merrion Square w Dublinie, gdzie naprzeciwko domu Wilde’a umieszczono dość nietypowy pomnik pisarza. Wilde przedstawiony jest w pozycji półleżącej, z wyraźnie znudzonym wyrazem twarzy. Jego ubrania są pokolorowane, a całość wygląda dość ekscentrycznie – Wilde powinien być zadowolony.