9 sierpnia 2013

Sylvia Plath - "Docierając tam"



Czy to daleko?
 Czy to ciągle jeszcze daleko?
 Gigantyczne, jak u goryla, szprychy
 Kół poruszają się, przeraża mnie
 Ten potworny mózg
 Kruppa, obracanie się
 Czarnych wylotów luf, odgłos
 Wystukujący Pustkę: jak armata!
 Muszę przemierzyć całą Rosję i jakąś tam wojnę.
 Cicho czołgam się
 Po słomie wagonów bydlęcych.
 Czas przyszedł na przekupstwo.
 Czym karmi się koła, te koła
 Mocowane do swoich osi, jak bogowie
 Na nieubłaganych
 Srebrnych postronkach woli? I jaka duma je rozpiera!
 Cała mądrość bogów to to, że znają miejsce przeznaczenia.
 Jestem jak list w tej skrzyni –
 Z przeznaczeniem dla jakiegoś imienia, pary oczu.
 Czy zastanę tam ogień, czy zastanę tam chleb?
 Tu wszystko tonie w błocie.
 Jesteśmy na przystanku, siostry miłosierdzia,
 Koło pompy, przez welony wody, jak welony zakonne,
 Dotykają swych rannych
 Ludzi, których pompa krwi wciąż tłoczy dalej,
 Ręce nogi, spiętrzone
 Przed namiotem wypełnionym nieustannym krzykiem –
 Szpital dla lalek.
 A ludzie, ilu ich tam jeszcze zostało,
 Wtłaczani są dalej, przez tę pompę, tę krew
 W następną milę,
 W następną godzinę:
 Dynastia połamanych strzał.
 Czy to daleko?
 Stopy mam w błocie
 Gęstym, czerwonym i lepkim. To jest bok Adamowy
 Ta ziemia, z której się wydobywam, szarpana bólem.
 Nie mogę się uwolnić, a pociąg stoi pod parą.
 W parze oddechu, z zębami
 Jak u diabła, którymi zacznie zgrzytać.
 U kresu tego wszystkiego jest chwila,
 Chwila, kropelka rosy.
 Czy to jeszcze daleko?
 Takie nieduże
 Jest miejsce, do którego zdążam, czemu więc tyle przeszkód? –
 To ciało kobiety
 W zwęglonych sukniach, w masce śmierci,
 Żegnane przez duchowieństwo i dzieci przybrane kwiatami.
 A teraz detonacje
 Grzmotów i armat.
 Ściana ognia jest pomiędzy nami.
 Czyż nie istnieje cichy kąt
 Krążący gdzieś w przestrzeni,
 Nietykalny i nie dotknięty?
 Pociąg wlecze się resztka sił, wydobywa z siebie skowyt –
 Jak zwierzę
 Opętane na tropie
 Do plamy krwi,
 Do twarzy w świetle reflektora.
 Będę grzebała rannych jak poczwarki,
 Będę liczyła i grzebała umarłych.
 Niech ich dusze wiją się w rosie,
 W smudze ciągnącego się za mną kadzidła.
 Przedziały kolebią się, to są kołyski.
 A ja, zrzucając skórę
 Starych bandaży, nudy, twarzy wciąż tych samych

Wyskakuję do ciebie z czarnego wehikułu Lety
 Niepokalana jak niemowlę.